Gitarowo #2 - Dlaczego zniechęciłem się do dużych koncertów?


Od dziecka marzyłem, by zobaczyć swoich muzycznych idoli na żywo, na wielkiej scenie. Teraz, gdy na przestrzeni ostatnich kilku lat zobaczyłem każdą możliwą formę koncertu, nieco się do wielkiej sceny zniechęciłem...

Zdanie egzaminu na prawo jazdy i podjęcie pierwszej pracy było przełomową dla mnie chwilą. Największą gwiazdą występującą w mojej  niewielkiej miejscowości, na czymś w rodzaju piknikowego koncertu, był zespół Perfect. Jasna sprawa, że marzył mi się koncert z prawdziwego zdarzenia, na którym zagra międzynarodowa gwiazda i to najlepiej dla kilkudziesięciu tysięcy ludzi. W tym celu trzeba było pojechać gdzieś dalej i mieć przy tym trochę funduszy. Mając już obie te rzeczy mogłem zabrać się za podbój tras koncertowych.

Pierwsze prawdziwe koncerty
Pamiętne pomaturalne wakacje. Wówczas jednego lata zobaczyłem dwa wielkie koncerty. Red Hot Chilli Peppers na festiwalu Impact Festival (wówczas organizowanym jeszcze w Warszawie) oraz Scorpions na jakiejś lokalnej imprezie we Wrocławiu. Oba wydarzenia były niezwykłe. Impact Festival przytłaczał ogromem. Zorganizowany na lotnisku w Bemowie zajmował ogromną przestrzeń. Na terenie znajdowały się dwie pokaźne sceny i występowało wiele polskich jak i zagranicznych zespołów. Najbardziej pamiętne momenty to minięcie się z Krzysztofem Skibą (zespół Big Cyc), słowa wokalisty grupy Kasabian do publiczności: ,,You're fuckin' weak!" oraz Anthony Kiedis wielkości mojego małego palca (widok był marny, ale dźwięk świetny). Z festiwalu wyszedłem niezwykle zadowolony, a miesiąc później udałem się na kolejne widowisko.

Grupa Scorpions to był od zawsze mój cel pierwszorzędny, obok AC/DC i Dire Straits (a przynajmniej Marka Knopflera). Tego samego lata koncertowali we Wrocławiu z okazji rocznicy Solidarności, a bilety były w śmiesznie niskiej cenie. Grupa reklamowała swój nowy krążek Sting in the Tail, ale przy tym zapowiadano, że koncert po brzegi wypełniony będzie największymi hitami. Tak też było i zespół zagrał wszystkie moje ulubione kawałki. Pamiętne momenty? Kiepski Maleńczuk występujący w roli supportu, gromkie Sto lat od publiczności dla obchodzącego urodziny Rudolfa Schenkera oraz zakup koszulki Scorpions, która świetnie trzyma się do dziś.

Rock You Like a Hurricane!

Mój Ty Boże... Narodowy!
Dwa duże koncerty to było mało. Cały czas wyczekiwałem, aż pojawią się kolejne okazje, bym mógł kontynuować odhaczanie swojej ,,listy marzeń". Każdego roku sprawdzałem zapowiadane koncerty i regularnie odwiedzałem strony o tej tematyce. Bardzo liczyłem na przyjazd Claptona, Ozzy'ego czy Knopflera. Ostatecznie w Polsce zagrał każdy z nich (Black Sabbath w tym roku), ale moją szczególną uwagę przykuł zespół AC/DC, który przybył do nas latem 2015 roku. 

Bilety były moje już po dwóch godzinach od uruchomienia sprzedaży. Kosztowały niemało, ale wydawały się warte każdej złotówki. Zespół na przestrzeni ostatnich miesięcy rozpadał się w oczach. Perkusista został wydalony z zespołu, a wcześniej gitarzysta musiał go opuścić z powodów zdrowotnych. Nie było czasu do stracenia. To mógł być ich ostatni występ w Polsce! Z przejęciem śledziłem każdą informację napływającą z trwającej trasy koncertowej i modliłem się, by dotarli do nas w jednym kawałku. Po siedmiu miesiącach stresu nastał lipiec. Zespół nie złamał do tamtej pory ani jednego palca ani (o ile wiem) żadnego surowo karanego przepisu. Ze spokojem ducha wyruszyłem więc do Warszawy.


Scena robiła ogromne wrażenie. Tutaj w trakcie budowy.

Pogoda dopisała, droga przebiegła bezproblemowo. Po ominięciu kolejek (polecam szukania alternatywnych wejść na każdą imprezę) i dostaniu się na Stadion Narodowy, byłem pod wielkim wrażeniem. Takiej sceny jeszcze nie widziałem. Była przemyślana, wypełniona bajerami i posiadała tzw. catwalk z platformą, czyli po prostu wybieg na którym Angus Young mógł sobie poszaleć i wznieść się ponad tłum. Udało mi się przybyć dość wcześnie, więc zająłem miejsce niemal przy samej scenie. Po rozpoczęciu imprezy okazało się, że ówczesny support, czyli Vintage Trouble to niezwykle dobra kapela. Polecam sprawdzić! Widać było, że wokaliście zależy na kontakcie z publiką, na co publika bardzo pozytywnie reagowała. Podczas jednego z kawałków wskoczył nawet w tłum i niesiony na rękach ruszył w podróż ,,po fanach". Nie znam osoby, która nie chciałaby czegoś takiego zobaczyć. Wszystko było takie, jak sobie wymarzyłem i do tego momentu na niczym się nie zawiodłem.

No i właśnie. Po całym tym wstępie na scenę wyszło AC/DC. I wiecie co? Nie chodzi już nawet oto, że w momencie ich wejścia tłum zaczął się tak przepychać, że niczego nie można było dojrzeć. Wybaczyłem również te wszystkie telefony komórkowe wzniesione w górę, skutecznie odgradzające mnie od widowiska. Sęk w tym, że jako takiego widowiska tak naprawdę nie było. Oglądaliście może nagranie z ich koncertu na River Plate w 2009r.? Niestety koncert w Warszawie był łudząco do niego podobny, a i pewnie do wielu innych, których nie widziałem. Nie licząc lekko zmienionej setlisty pod nową płytę Rock or Bust, wszelkie zagrywki i inscenizowane scenki były takie same. Angus w pewnym momencie zaczął się rozbierać, podczas solówki wskoczył na platformę i wyjechał w górę otoczony masą konfetti (to akurat mógłbym oglądać miliony razy), a reszta członków zespołu nawet nie starała się uczynić tego koncertu wyjątkowym. Miałem wrażenie, że przyjechali, zrobili swoją robotę i się zwinęli. Podobnie czułem się na drugim koncercie Scorpions. Zero jakiejkolwiek interakcji z publiką. Wydaje się, że to nieodosobnione przypadki w świecie ,,wielkiej muzyki".

Cóż, pewnie wszystko to odeszłoby na dalszy plan, gdyby nie fakt, że większość piosenek dało się rozpoznać dopiero po kilkudziesięciu sekundach intensywnego wsłuchiwania się. Huk, łomot i jedno wielkie echo. Miałem wrażenie, że utworu Thunderstruck słucham ze starego telefonu wrzuconego do betoniarki. Stadion w trakcie koncertu działał jak ogromna metalowa puszka i zniekształcał każdy możliwy dźwięk. W tym miejscu naprawdę szczerze polecam zadbać o swoje pieniądze i nigdy, przenigdy nie jechać na koncert na Stadionie Narodowym. Stałem tuż pod sceną i słyszałem tyle samo, co znajomi na płycie i trybunach, czyli w sumie nic. Wreszcie zrozumiałem wszystkie narzekania fanów grupy Metallica po koncercie...

No dobra, armaty były genialne! Najlepsze zakończenie koncertu jakie widziałem.


Kilka mniejszych i większych imprez
Przez całą swoją karierę ,,koncertowego turysty" udało mi się zaliczyć występy zespołów takich jak AC/DC, Dżem, Kult, Luxtorpeda, Slash, czy Scorpions. Poza tym odwiedzałem kluby i bary, w których koncertowali (często za darmo) mniej  lub bardziej znani artyści: Rob Tognoni, pARTyzant, Sarah Smith, Tobiasz Staniszewski i inni. Widziałem więc koncerty duże, małe, z trybun, z płyty, z tzw. Golden Circle, na stadionie, hali, festiwalu, w klubie, a nawet na środku ulicy. Każdy z nich oferował inne odczucia oraz niósł ze sobą odmienne emocje i ten kontrast widoczny był gołym okiem. Idąc na koncert, zawsze najwięcej frajdy miałem z małego występu w lokalnym klubie. Koncerty dla ogromnej publiki rządzą się innymi prawami i na takich czułem się zwykle częścią wielkiej, bezkształtnej masy, a całość oglądało się praktycznie tak jak w telewizji - byłem jedynie odrobinę bliżej. Nie mówiąc już o tym, że doświadczenie to kosztuje zwykle kilkaset złotych. W małym, lokalnym barze słuchających będzie na pewno znacznie mniej i będą to ludzie naprawdę zafascynowani muzyką. W takiej intymnej atmosferze muzyk ma ciągły kontakt z widzem. W przerwach między utworami wielokrotnie wdawaliśmy się w dyskusje, słuchaliśmy przeróżnych opowieści albo wybieraliśmy utwory do zagrania, które miały być ciekawym wyzwaniem dla muzyka. No i nie ma nic lepszego, niż podejść do człowieka, który przed chwilą oczarował was tym co zrobił na scenie i uścisnąć mu dłoń. Tego typu doznań nie znajdziecie na żadnym koncercie o randze światowej.

Słowo na koniec
Każdy szuka na tego typu wydarzeniach zupełnie innych doznań i innego rodzaju rozrywki. Przedstawiłem wam swoją historię i powody dla których obecnie praktycznie nie wydaję pieniędzy na koncerty i nie muszę jechać na drugi koniec Polski, by bawić się co najmniej tak samo dobrze. Udało mi się niemal całkowicie skompletować listę marzeń i zostało już tylko kilka wydarzeń, na które z pewnością kiedyś się załapię. Obecnie rozwijam swoją fascynację lokalnymi zespołami i nieco ,,mniejszą" muzyką. Polecam sprawdzić wykonawców w waszej okolicy! Ponadto jeśli macie inne doświadczenia, bądź byliście na innych, wyjątkowych koncertach, opiszcie w komentarzu swoją historię!

Gitarowo #2 - Dlaczego zniechęciłem się do dużych koncertów? Gitarowo #2 - Dlaczego zniechęciłem się do dużych koncertów? Reviewed by Artur Szulc on 18:31:00 Rating: 5

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.